wtorek, 14 października 2014

Barcelona I - w poszukiwaniu magii

Jakie pierwsze wrażenie mieliśmy po przyjeździe do Barcelony? Parno, wilgotność 99%, dużo ludzi, głośno, lekki chaos i bałagan :p

Co do chaosu zaczęło się już na lotnisku El Prat.  Po wylądowaniu wychodzi się do hali odlotów (przylot i odlot nie jest oddzielony). Po bagaże musieliśmy przebić się przez całe lotnisko. Później trzeba uważnie wypatrywać oznaczenia R2 do kolejki do centrum. Po wyjściu na odpowiedniej stacji oczywiście poszliśmy w złym kierunku. W dzielnicy Eixample wszystkie skrzyżowania są bardzo podobne i na prawdę po wyjściu z metra czasem ciężko odnaleźć odpowiedni kierunek.

Pierwszy dzień w Barcelonie był też początkiem korzystania z serwisu airbnb. Mieliśmy lekki stres, bo nie wiedzieliśmy jak taki sposób noclegu będzie wyglądał w praktyce - jaki będzie nasz pierwszy gospodarz i jak będzie wyglądało mieszkanie. Okazało się, że Luciano był bardzo przyjazny, mieszkanie było takie jak opisano w ofercie internetowej, a dzielnica miała dobrą lokalizację. Była już późna pora, gdy resztką sił postanowiliśmy zbadać jeszcze okolicę. Po godzinie 23 ludzie tłumnie całymi rodzinami spacerowali po ulicach lub zalegali w ogródkach. Obserwowaliśmy wszystko bacznie i czerpaliśmy pierwsze chwile w tym podobno "magicznym" mieście, jednak Barcelona nas nie wciągnęła. Może to zmęczenie?

Następnego dnia już o 7 rano byliśmy gotowi do wyjścia (chyba z przyzwyczajenia - to dopiero pierwszy poniedziałek urlopu...). Ruszyliśmy w kierunku Placa de Catalunya i sławnej Rambli. Była wczesna pora więc wszędzie panowały pustki, handlarze dopiero się krzątali a pierwsze knajpki rozkładały krzesła. Naszły nas mieszane uczucia. Na placu fontanna wyłączona, ogromny budynek domu towarowego El Corte Ingles kojarzył się z betonowym więzieniem, brudno. Czytamy przewodnik i szukamy, patrzymy, idziemy dalej. Rambla też jest jeszcze pusta - mieliśmy szczęście, że udało nam się ją zobaczyć o takiej porze, w innych godzinach jest tu wielka rzeka ludzi. O tej porze dało się jeszcze zobaczyć całą szeroką aleję, czy detale poszczególnych budynków.

Zaglądaliśmy do uliczek odchodzących od Rambli szukając detali, zaułków i "magii".. Zajrzeliśmy oczywiście do hali targowej La Boqueria, gdzie sprzedawcy również dopiero się rozkładali. Pożywiliśmy się sokiem z owoców  i podziwialiśmy kompozycje układane z różnych produktów na stoiskach (aż zrobiło się nam żal, że nie będzie okazji przygotować sobie własnoręcznie posiłków z tych smakołyków!).

Rambla kończy się kolumną Kolumba i w tym miejscu zaczyna się port w Barcelonie. Przeszliśmy się kawałek wzdłuż nabrzeża.

 Kontynuowaliśmy spacer dzielnicą Barri Gotic, gdzie mroczne, wąskie uliczki mieszały się z szerszymi placami i alejkami. W knajpkach zaczynał się ruch - niektórzy ospale pili kawę inni piwo lub koniak.

 
Przy katedrze, jak na złość, straszyła "żywa reklama" promująca mistrzostwa świata w koszykówce - muzyka, wielka piłka i skacząca postać (mega łapa?) zaczepiająca przechodniów. Jednym słowem - kicha. Rozumiemy, że turystów tu i tak pod dostatkiem, ale nie wiem czy warto dla reklamy jakiegoś wydarzenia tak psuć klimat tego miejsca...



Po krótkiej wędrówce "Przebiliśmy się" na druga stronę Rambli i zajrzeliśmy do kolejnej dzielnicy - El Raval. Dzielnica, która jeszcze w latach 90-tych osnuta była złą sławą. Obecnie obszar bardzo się zmienia. Można zapoznać się z wielokulturowością tej dzielnicy (odkryć małe sklepiki ze specjałami z różnych stron świata, zjeść nietypowe potrawy, przysłuchać się wielu językom).

W dzielnicy El Raval warto odwiedzić Muzeum Sztuki Współczesnej MACBA, przejść się dziedzińcem oraz zajrzeć do sklepu przy muzeum (można znaleźć niesamowite perełki)






 Zdążyliśmy wrócić akurat przed burzą i ulewą. Nogi w górę, szybka regeneracja i wychodzimy. Tym razem idziemy zobaczyć kolejny symbol Barcelony - Sagrada Familia. W parkach i na placach bardzo widoczne są duże grupy zielonych papug (są też bardzo słyszalne) - podobno są dużą udręką dla mieszkańców.
Sagrada Familia przywitała nas deszczowymi chmurami i tłumem turystów. Poziom wilgotności i irytacji z powodu zgiełku wszędobylskich ludzi z każdą minutą coraz bardziej wzrastał. Byliśmy bardzo zaskoczeni ogromem budowli, szczegółami fasady, która z każdej strony miała zupełnie inny charakter, dający znów poczucie chaosu i bałaganu (jak dla nas oczywiście). Do tego dźwigi i fragmenty betonowych ścian. Nie mieliśmy ochoty dogłębnie zwiedzać wnętrza kościoła tylko jak najszybciej zejść z drogi zachwyconym turystom.







Skierowaliśmy się w stronę Szpitala Santa Creu i Sant Pau. Budynki zajmują gigantyczny obszar. My mieliśmy szansę obejrzeć tylko zewnętrzne fasady, ale one zrobiły na nas duże wrażenie - kafle, ornamenty, rzeźby.
Pozostałą część wieczornego spaceru zarezerwowaliśmy na Eixample i najbardziej znane budynki tej dzielnicy:
 Casa Batllo
 Casa Amatller

Casa Mila - trafiliśmy na remont, więc za dużo widać nie było ;(


Wiele z miejsc jakie odwiedziliśmy na pierwszy rzut oka może nie wzbudzać jakiś wielkich emocji i zachwytu, jednak wpatrując się w szczegóły można, przyznamy, docenić to ukryte piękno:











Wędrówkę zakończyliśmy wizytą w barze z rzemieślniczym piwem La Cervesera Artesana (całkiem niezłym swoją drogą!) gdzie spędziliśmy chwilę nad kufelkiem dyskutując o naszym pierwszym dniu w Barcelonie :)




Info praktyczne:
  • lot Poznań - Barcelona  około 2,5 h
  • z lotniska El Prat do centrum Barcelony jechaliśmy kolejką R2
  • bilet na 10 przejazdów w strefie 1 (T-10- cena10,30 euro)
  • przewodnik po Barcelonie - Marek Pernal  "Spacerownik historyczny Barcelona"
Nocleg
Luciano  (Airbnb)
  • b.dobra lokalizacja (koło stacji metra Girona i targu
  • przytulne małe mieszkanko
  • pokój z wyjściem na balkon (balkon wspólny z salonem)
  • klimatyzacja na życzenie
  • w pokoju duży wiatrak
  • Szafa, biurko, duże wygodne łóżko
  • szczelne okna (nie słychać ulicy)
  • ładna i czysta kuchnia i łazienka (dostępna kiedy się chce)




niedziela, 14 września 2014

Hiszpańskie wakacje - prolog

Jak to się stało, że tym razem naszym wakacyjnym kierunkiem stała się Hiszpania? Ano, zostaliśmy naciągnięci na "tanie" loty do Barcelony i reszta poszła z górki ;) Jak zwykle pomysłów co zobaczyć i gdzie pojechać było kilka:
1. Północ i kraj Basków, Atlantyk
2. Północ, Pireneje i południe Francji
3. Południowo-wschodnie wybrzeże 

Wygrała opcja nr.3 ze względów ekonomiczno-logistycznych (uznaliśmy, że nie chcemy całego wyjazdu spędzić w pociągach). Mieliśmy równo 2 tyg na zapoznanie się z Katalonią i Walencją.


 W planowaniu i pomysłach przyszedł oczywiście internet, kilka blogów, opowieści bliskich nam osób (zakochanych w Hiszpanii), przewodnik Pascala po Hiszpanii, spacerownik historyczny po Barcelonie Marka Pernala oraz jak się później okazało rdzenni mieszkańcy, u których mieszkaliśmy.

Jeśli chodzi o noclegi, to w przeciwieństwie do naszych ostatnich podróży nie mogliśmy zabrać namiotu (rozmiar gigantyczny) i musieliśmy wymyślić opcję alternatywną. Mogliśmy spontanicznie na chybił trafił poszukać noclegu, jednak w większym mieście (zwłaszcza w Barcelonie) chcieliśmy wiedzieć gdzie będziemy mieszkać po przyjeździe, zwłaszcza, że lot był późno Problemem okazała się karta kredytowa, a dokładnie jej brak. nie mogliśmy tak po prostu zarezerwować hostelu.. Mieliśmy jednak konto na Paypalu i dzięki temu poznaliśmy nową opcję rezerwacji noclegów- Airbnb. Cóż to jest? Po prostu baza pokojów prywatnych. Nic nowego? Pewnie. Zaleta jest jednak taka, że baza jest na prawdę duża i różnorodna (od pojedynczych pokoi przez całe mieszkania, aż po wynajem całych domów). Fajne jest też to, że portal daje poczucie bezpieczeństwa (system komentarzy od użytkowników oraz fakt że w żadnym momencie nie ma przepływu pieniędzy na linii gość - gospodarz, a wszystko dzieje się za pośrednictwem portalu). Dobrze jest jednak wyszukać sobie wcześniej mieszkania w dobrej dzielnicy, u ciekawych gospodarzy i w konkurencyjnej cenie. W Polsce portal ten dopiero kiełkuje, jednak w innych rejonach baza jest ogromna! Dzięki temu nasze tegoroczne wakacje nabrały innego charakteru i dały nam nowe doświadczenia - poznaliśmy fajnych i ciekawych ludzi :)

czwartek, 19 czerwca 2014

The Ride Journal

Jak przechować wspomnienia, myśli z podróży, bilety, a nawet drobne bezcenne znaleziska w jednym miejscu? Tadam! Oto ride journal, a po naszemu dziennik z podróży:


Najważniejsze, że wykonany zaraz przed podróżą, z odpowiednią ilością miejsca na wszystkie dni wyjazdu. Oczywiście prowadzimy również zapiski z informacjami praktycznymi (np. mapki dojazdu do kempingu, ceny benzyny itp), ale do journala wpisujemy to co w danym dniu najbardziej istotnego się wydarzyło(lub też często mało istotnego, ale śmiesznego) - co nas zachwyciło, co wkurzyło, kogo spotkaliśmy, co nam smakowało, a nawet co nas pogryzło:P Zdjęcia i filmy są świetną bazą wspomnień, ale wiele drobnych rzeczy ucieka z czasem, a nie wszystko da się trwale zachować za pomocą aparatu.
Tak jak teraz, prawie rok po podróży, genialnie się to czyta i ogląda też ;)

A w praktyce pisanie dziennika wyglądało zazwyczaj tak:
Trzeba jeszcze w sobie wykrzesać trochę siły po całym dniu łażenia, ale zapiski na bieżąco są najlepsze:)

Inne nasze journale i albumy można zobaczyć o tu ---> wytworysiostrsza.blogspot.com