Na
nasz pierwszy wspólny zagraniczny wyjazd (2006 rok) zdecydowaliśmy wybrać
kierunek – Włochy. Ponieważ stwierdziliśmy że nie lubimy
wylegiwać się na plaży, a zdecydowanie chcielibyśmy zobaczyć
kawałek świata, padło na wycieczkę objazdową, zorganizowaną
przez biuro podróży. Nasza wyprawa miała nazwę „Włochy
klasyczne w 10 dni”. Program napięty, same atrakcje -Wenecja,
Piza, Florencja, Rzym, Watykan, Neapol, Pompeje, Monte Cassino, Asyż
i San Marino.
Przeszczęśliwi wsiedliśmy do autokaru i wczesnym rankiem wyruszyliśmy
w drogę. Nad ranem, niewyspani, z na szybko umytymi zębami na
stacji benzynowej, wysiedliśmy na parkingu gdzieś w Mestre pod
Wenecją. Szybka instrukcja od pani Pilot co i jak: gdzie, ile, jak
długo, co wolno, co nie. Następnie zamontowano nas na
mały prom. Po krótkiej chwili znaleźliśmy się już w samej
Wenecji (pamiętam, że przybiliśmy do bardzo brzydkiego, betonowego
portu – nie wyglądało to jak ze zdjęć ;) ), gdzie wręczono nam
słuchawki, oraz odbiorniki i kazano udać się za licencjonowaną
panią przewodnik.
Szybka refleksja - kurcze jesteśmy w Wenecji "wow",
ale nie ma nawet chwili żeby o tym pomyśleć bo czas leci i
ruszamy. Tempo duże a tu dopiero 8 rano. Opatrzyliśmy się w grupie
(jeszcze się nie znamy), ale sprawdzamy kogo mamy wypatrywać w
tłumie jakby co.
I zaczął się ekspres – tu pałac tego, tu słynna wieża, tu
Most Rialto, tu Wieża Dzwonnicza, tu Most Westchnień, tu mieszkał
ten a tam tamten. Mózg nam się zaczął przegrzewać nie było
nawet chwili na obejrzenie obiektu, a o zdjęciach już nawet nie
wspominamy.
Tłum w najbardziej popularnych miejscach napierał
bardzo, wszędzie słychać było przewodników w różnych
językach, tabliczki z nazwami biur podróży wystającymi ponad
głowy turystów. Ałć. Na koniec „spaceru” atrakcja nr 1 czyli
wypływamy gondolami. I tu znowu dramatyczne instrukcje: nie wstawać,
nie odwracać się, nie kręcić, uważać z aparatem.
Rejs mimo to
był w miarę przyjemny, chwila spokoju i możliwość spojrzenia na
Wenecję od strony kanału (jednak przyjemność ta jest zdecydowanie
za droga na to byśmy kiedyś to jeszcze powtórzyli :P ).
Mieliśmy
nawet chwilę czasu wolnego, podczas którego zdążyliśmy zajrzeć
w boczne uliczki (od placu św. Marka), gdzie niestety był tłum,
ale większość czasu spędziliśmy na poszukiwaniu ubikacji
(ostatecznie McDonald's), oraz jakiegoś skrawka krawężnika na
którym dałoby się odpocząć. Nasze miejsce spotkania, było
punktem zbornym innych wycieczek więc nasza wycieczka przez moment
była międzynarodowa. Po powrocie do autokaru nogi nam odpadały,
marzyliśmy o wykąpaniu się i położeniu się do łóżka. Nasz
pierwszy nocleg był przyjemny, kolacja dobra, łóżko wygodne, ach
i woda ciepła i mokra więc byliśmy w niebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz